W Parlamencie Europejskim albo w zakładzie karnym. Gdzie jeszcze można usłyszeć Akademicki Chór PWr?
Nasza rozmówczyni jest altem. Razem z chórem często występuje w dolnośląskich filharmoniach i wrocławskich salach koncertowych oraz, rzecz jasna, w uczelnianych aulach PWr.
Śpiewali m.in. w Parlamencie Europejskim i strzelińskim zakładzie karnym, z Andreą Bocellim na ogromnym stadionie i wokalnymi nowicjuszami w malutkim MDK-u. Wiosną tego roku wystąpili na Koncercie Galowym Przeglądu Piosenki Aktorskiej.
– Zawsze marzyłam o występie na PPA. W dzieciństwie jednym z moich ulubionych zajęć była zabawa w „Metro”, odgrywałam w tym musicalu rolę każdego solisty, chórzysty oraz instrumentu (śmiech). Udział w Gali PPA w roli wykonawczyni, a nie tylko widzki, był dla mnie wydarzeniem szczególnym – mówi Ramona.

Przed śpiewem był fortepian i szkoła muzyczna
– Jestem absolwentką szkoły muzycznej i przez wiele, wiele lat poświęcałam się instrumentowi. To mnie chyba jakoś ukształtowało, wprowadziło pewną dyscyplinę. Ale też i respekt dla muzyki, która jak każda sztuka jest rzemiosłem, czyli pracą – opowiada.
Chcąc być chórzystą, warto o tym wszystkim pamiętać. A także o pokorze. – W zespole trzeba umieć stopić się głosowo. Nie gwiazdorzyć, żeby twój głos nie był zanadto słyszalny. Doskonali technicznie soliści rzadko nadają się do chóru, ich głos za mocno się wybija – zauważa Ramona. – I zdecydowanie, o każdej porze dnia i nocy, należy pamiętać o haśle: strój, nuty, buty (tylko dla wtajemniczonych!).
Chór politechniki, czyli co tutaj robi humanistka
Choć doktorat robiła na polonistyce, to trafiła do dużego chóru politechniki (bo są dwa). – Nie pamiętam, chyba próby chóru uniwersyteckiego kolidowały z moimi zajęciami – odpowiada na pytanie, skąd pomysł, by związać się z zespołem innej uczelni. – Inna nie znaczy wroga – śmieje się Ramona. – A mówiąc serio, żaden chór akademicki nie przynależy wyłącznie do ludzi z własnych struktur. W naszym jest oczywiście cała masa inżynierów i inżynierek, ale i lekarze, psychologowie, lingwiści, radca prawny. Jeśli jesteście zainteresowani chóralną rodziną, zapraszamy na przesłuchania, nie sprawdzamy CV – zachęca. – A studenci politechniki mogą zaliczyć chór jako „human”.
Uważajcie, bycie w chórze grozi ożenkiem/zamążpójściem
– Jesteśmy jak rodzina, czasami jak ta sycylijska – śmieje się chórzystka. – Nawet napisałam kiedyś w tej sprawie do Trójki, gdy Dariusz Bugalski pytał słuchaczy o współczesne wspólnoty. Pomyślałam wówczas, że nie wyobrażam sobie żadnego innego miejsca, w którym stykają się ludzie różnych profesji, stanów, wyznań, światopoglądów, w wieku od studenckiego po emerytalny, którzy mimo ogromnych różnic funkcjonują w zgodzie. To musi być zasługa pasji, która gromadzi nas przy jednym muzycznym stole. Jest nas sporo i nie wszyscy lubimy się ze sobą z taką samą intensywnością, ale umiemy być razem… śpiewając. I z tego wspólnego śpiewania są fajne znajomości, przyjaźnie i mnóstwo małżeństw!
Życie chóralne to życie trochę na walizkach
Festiwale, koncerty czy konkursy, na które jeździ się z zespołem akademickim, organizowane są w różnych zakątkach świata. To świetna okazja, by pozwiedzać, poznać gospodarzy i z nimi pomuzykować.
– Repertuar chórów na całym świecie ma elementy wspólne. Na pewno można do nich zaliczyć kompozycje J.S. Bacha, klasyków wiedeńskich, fragmenty XIX-wiecznych oper – tłumaczy Ramona.
– Dzięki łączącej nas pasji możemy razem śpiewać, nawet gdy nie potrafimy ze sobą porozmawiać w żadnym wspólnym języku. Nie zapomnę, jak brataliśmy się muzycznie na greckiej plaży z grupą z Rumunii – rywalami w konkursie – albo gdy po kilkudniowym tournée z „Requiem” Mozarta w drezdeńskiej knajpce między zakąską a piwem w kilka chórów wyśpiewaliśmy spontanicznie „Richte mich Gott” Mendelssohna. Jeśli ktoś nie wie, jak brzmi ten utwór, zachęcam do sprawdzenia i zestawienia go z piwem i zakąską – śmieje się Ramona.
Nie tylko turystyka chóralna, ale i… sposób na nieśmiałość

Chór to bliskie znajomości, kameralne próby, ale i nierzadko wielka scena i duża widownia. Czy wielka scena równa się wielka trema?
– W moim przypadku nie do końca. Łatwiej mi wyjść na scenę jako chórzystka niż na początku roku szkolnego stanąć przed ludźmi i po prostu przedstawić się do mikrofonu. W kostiumie i charakteryzacji prawie nie czuję tego właściwego sobie zakłopotania – mówi. – Pocieszające jest to, że nawet profesjonalni muzycy czy aktorzy zmagają się z życiową nieśmiałością, a mało kto tak by o nich pomyślał… ale nazwiska przemilczę (śmiech).
Próby to jak chodzenie na siłownię. Taką dla głosu
Pięć godzin wspólnych prób dwa razy w tygodniu to obowiązkowe minimum. Jest ich zdecydowanie więcej tuż przed koncertem czy konkursem. – Przy czym to „tuż” może oznaczać zarówno tydzień, jak i kilka miesięcy – śmieje się Ramona. – Częstotliwość ponadwymiarowych spotkań zależy od wielu czynników: stopnia trudności materiału, logistyki, a nawet zapisów w kontrakcie. Na co dzień po prostu wyrabiamy mięśnie pod okiem trenera personalnego, czyli naszej niezwykle cierpliwej dyrygentki – opowiada.
– Jest jak na siłowni. Przez godzinę uczysz się bardzo skomplikowanej fugi, spoglądasz w nuty, a to raptem kilkanaście taktów. Masz wątpliwości, czy kiedykolwiek uda ci się wyrobić sylwetkę, ale za jakiś czas łączycie to w polifonię i jest efekt cardio, z wrażenia nie możesz złapać tchu – śmieje się alcistka.

Bardzo dobrze, jeszcze raz! Bez dyrygentki nie byłoby chóru
Nieśmiało zapytałem o po pierwsze dyscyplinowanie tak wielkiej machiny, jaką jest chór, a po drugie – sposób wydobywania z nich efektu, jaki się zamierzyło.
– Tekst muzyczny jest jak tekst literacki. Jeśli go czytasz, robisz to po swojemu: kreujesz postaci, nadajesz im jakieś cechy charakterystyczne, wszystko sobie wyobrażasz i nikt ci nic nie narzuca – mówi Ramona. – Gdy jednak za tekst literacki bierze się reżyser teatralny, sztuka nabiera indywidualnych kształtów wyrzeźbionych przez niego. Podobnie jest w muzyce – charakter dziełu nadaje dyrygent. To on czy ona niejako na nowo komponuje dany utwór, filtruje go przez własną wrażliwość. W zależności od tego, jak będzie poprowadzony zespół, utwór może zabrzmieć szokująco inaczej. Mamy szczęście mieć cudowną, najlepszą dyrygentkę - Małgorzatę Sapiechę-Muzioł. Bez niej jesteśmy jak przedszkolaki kłócące się o resoraka albo flamastry.

Szkoła, pantomima i książka o fagocie
Na co dzień Ramona Słobodzian uczy języka polskiego w Autorskich Liceach Artystycznych i Akademickich ALA i jest tutorką. Będzie też prowadzić przedmiot alternatywny (specyfika szkoły umożliwia takie działania) związany z historią muzyki.
Zmian programowych za bardzo nie chce komentować. – Młodzież jest inteligentna, kadra jest inteligentna, poradzimy sobie. W każdym razie nie analizowałam z maturzystami przemówień i poezji Jana Pawła II – ucina temat.
W najbliższych miesiącach ukaże się książka jej współautorstwa (pomysłodawczynią i drugą autorką jest Katarzyna Zdybel-Nam) o XX-wiecznej polskiej twórczości na fagot solo. – Nie funkcjonuję już w strukturze uniwersyteckiej, ale co roku staram się publikować jakąś pracę naukową – mówi Ramona. – Udział w konferencjach trzyma mnie w naukowych ryzach, lubię być w miarę na bieżąco – dodaje.
Ponieważ studiowała filologię polską z teatrologią oraz muzykologię, bliska jest jej idea korespondencji sztuk – także zawodowo. Przez wiele lat była m.in. redaktorką w Filharmonii Wrocławskiej oraz pisała o muzyce dla „Gazety Wyborczej”. Najpełniej jednak realizuje się w pracy edytorsko-pedagogicznej.
– Praca z młodymi ludźmi jest bardzo angażująca i energetyzująca, natomiast przy redakcji trzeba się mocno wyciszyć. To się świetnie równoważy – zauważa nasza rozmówczyni.

No dobrze, a skąd w tym wszystkim pantomima?
– Właściwie też z chóru. Przy jednym ze spektakli operowych reżyserka chciała, by chór udzielał się ruchowo (jesteśmy raczej przyzwyczajeni, że śpiewając, po prostu stoimy) i m.in. tańczył walca. To było dla nas tak nowe, a jednocześnie na tyle interesujące, że po premierze niektórzy poszli w kierunku ruchu – śmieje się chórzystka. – A że ja swego czasu mocno interesowałam się Henrykiem Tomaszewskim i śledziłam poczynania założonego przez niego Wrocławskiego Teatru Pantomimy, wiedziałam, że są tam organizowane warsztaty dla „wszystkich chętnych”. No i nie mogłam opędzić się od myśli, że chcę wziąć w nich udział.
Trochę wody w śp. Odrze musiało jednak upłynąć, nim odważyłam się wejść na historyczną, onieśmielającą salę prób WTP, ale stało się. W tym roku wzięłam nawet udział w „Schronie” wyreżyserowanym przez Agnieszkę Kulińską, wystawionym w Centrum Sztuk Performatywnych Piekarnia – opowiada Ramona. – Nikt o tym nie wiedział, nawet moi najbliżsi. Czułam, że w tym wypadku nawet charakteryzacja i kostium nie uchroniłyby mnie od paraliżującej tremy, więc uznałam, że zmierzę się z nią sama. I jakoś przeżyłam – śmieje się.