Takich wydatków unika również młodzież spoza Wrocławia, która codziennie tu dojeżdża do szkół, a to około 40 tys. uczniów. Jedynym ich kosztem jest zakup biletu na pociąg czy autobus do Wrocławia. Podobnie seniorzy 65+, którzy zaglądają z innych stron w odwiedziny do dzieci i wnuków, czy po prostu turystycznie, aby zwiedzić miasto.
Miesięczny bilet ulgowy na wszystkie linie dla jednego dziecka nie byłby ogromnym wydatkiem dla rodziców, którzy rozliczają PIT we Wrocławiu. Mogą korzystać z taryfy Nasz Wrocław i płacić 45 zł. Jednak rodzina z dwójką dzieci – gdyby nie było darmowych przejazdów – musiałby wydawać 1080 zł rocznie. Taka kwota to już bez wątpienia istotna pozycja w domowym budżecie. Do tych wydatków w niejednej rodzinie należałoby też doliczyć wydatki dziadków, którzy jeżdżą odbierać swoje wnuki z przedszkoli i szkół. Teraz podróżują bezpłatnie.
Co warto podkreślić, bezpłatne przejazdy nie są powszechnym zjawiskiem w polskich miastach. W wielu z nich uczniowie i emeryci do 70. roku życia muszą kupować bilety ulgowe. Dla kobiety, która przeszła na emeryturę w wieku 60 lat, oznacza to 10 lat płacenia za przejazdy. Działa to też w ten sposób, że aktywni zawodowo seniorzy nie mają zniżek i np. 67-letni pasażer, który wciąż pracuje, musi kupić cały bilet. We Wrocławiu dojeżdża do pracy – i gdziekolwiek indziej chce – bezpłatnie. Można powiedzieć, że dzięki temu zarabia o 90 zł miesięcznie więcej (koszt biletu miesięcznego w programie Nasz Wrocław). To tak, jakby po ukończeniu 65. roku życia dostał podwyżkę.
Kto za darmo, a kto za złotówkę? |
|
Życie pokazuje, że często największymi beneficjentami darmowych przejazdów, z których korzystają młodzież i seniorzy, jest pokolenie pośrednie - rodziców. Oszczędzają na kupnie biletów dzieciom, a dodatkowo zyskują na mobilności swoich rodziców, za którą nie muszą płacić. I tak globalne oszczędności dla rodziny, mogą być bardzo duże, sięgające nawet 5,5 tys. zł rocznie - jeśli dziadkowie odbierają dzieci ze szkoły.
Bezpłatne przejazdy chwali sobie również mąż pani Bogumiły, który jednak traktuje je nie tylko w kategoriach finansowych.
- Mój mąż może z wykształcenia jest fizykiem, ale jak słychać, na starość stał się filozofem. Ja te bezpłatne przejazdy traktuję praktycznie. Mam kontakt z wnukami, mogę odciążyć córkę i zięcia. Gdy szukam lekarza specjalisty, to nie w okolicy, ale tam, gdzie lepszy lub dostanę się szybciej. A jak męża wyślę po chleb na Bema, to mam trzy godziny spokoju – dorzuca ze śmiechem pani Bogumiła.