To dwudziesta pierwsza edycja, a więc Jazztopad osiągnął pełnoletność, patrząc z perspektywy Stanów Zjednoczonych, gdzie jazz ma swoje początki i gdzie – w Nowym Jorku – od dziesięciu lat jest amerykańska edycja waszego festiwalu. Na jakim etapie rozwoju jest wrocławski Jazztopad?
Najlepiej, jakby ocenili to słuchacze i artyści, nie ja. Najbardziej jestem szczęśliwy z fantastycznych relacji, które udało nam się zbudować. Cieszę się, że artyści chcą do nas wracać i za każdym razem prezentują coś innego. Nie idą wydeptanym torem, co chcieliśmy osiągnąć od samego początku. Na muzykę improwizowaną patrzymy szeroko. Dajemy słuchaczom możliwość przeżywania czegoś wyjątkowego, niepowtarzalnego. Publiczność, która ufa nam coraz bardziej, najwyraźniej docenia ten pomysł. Bilety się wyprzedają, najszybciej na koncerty wykonawców, którzy nie są bardzo znani w Polsce. Nasi goście potrzebują nowych dźwięków i są coraz odważniejsi.
Co pan ma na myśli, mówiąc, że publiczność jest odważniejsza?
Jest otwarta na to, że program konsekwentnie się poszerza i wkracza w rejony, które trudno zdefiniować, dając jej pewnego rodzaju wyzwania muzyczne. A taka powinna być rola festiwalu – musi podnosić poprzeczkę.
Ważna jest relacja pomiędzy odbiorcami a artystami, którą tworzą spotkania, koncerty w mieszkaniach prywatnych, klub festiwalowy. Te wydarzenia świetnie się sprawdzają, ponieważ w intymnej atmosferze zbliżają muzyków i widzów.
Oprócz kwartetu Lutosławskiego nie widzę wielu polskich nazwisk w głównych częściach programu. Dlaczego?
Po pierwsze są inni Polacy. W Narodowym Forum Muzyki usłyszymy Wacława Zimpela [klarnet], Julię Stein [skrzypce]. Jest też ekipa klubowa, która wystąpi w Mleczarni: Zbigniew Kozera [kontrabas], Mateusz Rybicki [klarnet]. Po drugie, kiedy układam program, nie myślę w kategoriach kraju pochodzenia. W cyklu jego tworzenia pojawiają się pomysły na konkretne koncerty i na tej podstawie zapraszam muzyków. Bazuję głównie na swoich przeżyciach, na spotkaniach z artystami, na występach, które oglądałem.
Rzeczywiście, jest mniej koncertów stricte polskich, ale nie uważam tego za problematyczne, bo w Polsce jest ponad sto festiwali, na których występują Polacy, więc jest miejsce dla wszystkich.

W Mleczarni zagra duet z perkusistką z Azji. Jak brzmi muzyka z tamtych stron?
Ma pan na myśli Sun-Mi Hong, która mieszka w Amsterdamie, ale urodziła się w Korei Południowej. Koreańska scena muzyki improwizowanej, jak również japońska, jest dla mnie najbardziej interesująca. Przyglądam się jej od lat. Sun-Mi Hong zachowała w sobie idiom koreański, czyli łączenie muzyki tradycyjnej z improwizowaną. W Korei tradycje muzyczne pełnią bardzo ważną rolę i są czymś, co rozwija muzykę współczesną.
Zwrócę jeszcze uwagę na Aję Monet, poetkę urodzoną na Brooklynie. To będzie jeden z najważniejszych koncertów. Przed nią zagrają muzycy z Indii. Jesteśmy wielkimi fanami Saagary.
Indie i Korea Południowa to odległe kraje. Idąc tym tropem, dochodzimy do pianisty urodzonego w RPA, Abdullaha Ibrahima. W zapowiedzi festiwalu napisał pan o nim tak: „jedna z ostatnich legend jazzu z mojej listy marzeń”. Dlaczego on?
Jest wielkim pianistą, angażuje się w sprawy społeczne, polityczne, co jest dla mnie bardzo ważne. Nigdy go u nas nie było, mimo że próbowaliśmy przez wiele lat. Teraz zagra recital, co będzie bardzo wyjątkową sytuacją w tak dużej sali jak nasza główna.
Pamiętajmy, że jest reprezentantem pokolenia, które odchodzi i będzie odchodzić, dlatego musiałem skorzystać z możliwości współpracy z takim gigantem. Właśnie skończył dziewięćdziesiąt lat i jest w świetnej formie.

Kto jeszcze jest na pana liście marzeń?
Był na niej Ornette Coleman [saksofonista, zmarł w Nowym Jorku w 2015 roku - przyp. red.]. Nawet mieliśmy ogłoszony i wyprzedany jego koncert w Filharmonii Wrocławskiej. To miał być jego ostatni występ w Europie. Z całego świata ludzie przylecieli na to wydarzenie. Niestety, Coleman je odwołał, bo zachorował. Od tego czasu miałem kontakt z jego synem, z którym zastanawialiśmy się, w jaki sposób wrócić do tego niedoszłego występu. W końcu się udało, oczywiście w innym wymiarze – muzycznego hołdu podczas pierwszego wieczoru Jazztopadu.
Będzie to powrót do płyty „The Shape of Jazz to Come” z 1959 roku, która absolutnie otworzyła jazz na awangardę, przełamała bariery istniejące wtedy od kilkudziesięciu lat. Początkowo ta płyta została odrzucona, ale później niesamowicie doceniona. Dziś jest czymś w rodzaju azymutu.
Zapowiada się mocne otwarcie. Zwłaszcza, że w składzie pod wodzą Denardo Colemana, syna Ornetta, jest Ambrose Akinmusire, amerykański trębacz, który ze swoim zespołem zabrał wiosną wrocławską publiczność w daleką podróż. Wiele osób mówiło, że był to ulubiony koncert Jazzu nad Odrą.
Ambrose Akinmusire to jeden z artystów, których nie waham się nazywać absolutnymi geniuszami, zarówno pod względem kompozycyjnym, jak i brzmieniowym. Na pewno dużo dobrego wniesie do koncertu otwarcia, ale nie można zapominać o innych, na przykład o saksofoniście Isaiahu Collierze, bardzo mocnym zawodniku, który robi w tym momencie pozytywne zamieszanie w świecie jazzu i ma sporo fanów. Bardzo jestem ciekawy, jak wypadnie w projekcie poświęconym Colemanowi. Warto zwrócić uwagę także na Bradleya Jonesa na kontrabasie i genialnego Craiga Taborna na fortepianie. Skład zagra aranżacje muzyki Colemna powstałe w ciągu ostatnich trzech lat, a towarzyszyć mu będą wrocławscy filharmonicy.
Częściowo ten projekt miał premierę w Nowym Jorku trzy lata temu i tam powstał pomysł, żeby powtórzyć go we Wrocławiu. Na pewno będzie to ciekawe doświadczenie, które gorąco polecam.

Rozumiem, że koncert inauguracyjny byłby w pana pierwszej trójce tegorocznej edycji. Które jeszcze?
Wieczór piątkowy na scenie głównej z Kris Davis, Paulem Grabowskym i kwartetem Lutosławski. Pianista Grabowsky to absolutna legenda sceny australijskiej, a w Polsce prawie nikt go nie zna. Dla Australijczyków jest kimś, kim dla Polaków Stańko. Ma korzenie polskie, ale nigdy u nas nie był. Jako trzeci wybrałbym koncert finałowy w wykonaniu Abdullaha Ibrahima.
Załóżmy, że czytają nas osoby, które nigdy nie były na dużym jazzowym festiwalu we Wrocławiu. Biorąc pod uwagę niemałe ceny biletów, zastanawiają się, który wybrać: Jazztopad czy Jazz nad Odrą. Co je odróżnia?
Myślę, że oba festiwale mają swoją specyfikę i publiczność. Nasz pomysł na festiwal jest taki, żeby w programie było dużo koncertów premierowych. Prawie nigdy nie mamy takich, które były grane wcześniej podczas tras koncertowych. Przede wszystkim różnica jest taka, że na Jazztopad artyści przyjeżdżają na kilka dni i przez ten czas mają kontakt ze sceną i publicznością. To zupełnie inna historia jak ta, gdy ktoś przylatuje zagrać i wylatuje tego samego dnia. Kładziemy też duży nacisk na edukację oraz myślę, że seria koncertów w mieszkaniach jest też bardzo wyjątkowa.
Jest pan dyrektorem artystycznym Jazztopadu od 16 lat. Skąd bierze pan energię i motywację do organizowania kolejnych edycji?
Przede wszystkim jestem wielkim fanem muzyki improwizowanej. Słuchanie jej na żywo cały czas sprawia mi ogromną frajdę. Poza tym mocno nakręca mnie to, że mamy coraz większą i coraz bardziej otwartą publiczność oraz to, że udało się nam stworzyć długoletnie historie z artystami. U nas nie ma przypadkowych koncertów, sytuacji. To wszystko powoduje, że wciąż chcemy poszukiwać. Inwestować czas i energię, aby program był jak najbardziej zróżnicowany i ciekawy dla słuchaczy.
Jeszcze nie doszedłem do momentu, w którym robię to, bo muszę, na zasadzie: kopiuj, wklej. Jeżeli kiedykolwiek poczuję, że to nadeszło, następnego dnia podam się do dymisji.
Za co pan lubi jazz?
Przede wszystkim za to, że jest to muzyka niepowtarzalna. W żadnym wypadku nie da się odtworzyć danego momentu. Jest wolna, niezwiązana żadnymi regułami, ograniczeniami. Nie ma znaczenia, czy się ją rozumie, czy nie. Jej magia polega na zbliżaniu publiczności do artystów. Ja szczególnie odczuwam to w małych przestrzeniach, takich jak mieszkania, podczas kameralnych spotkań. Jazz to czysta energia, która zbliża ludzi.
Jazztopad 2024 we Wrocławiu:
- Narodowe Forum Muzyki na pl. Wolności,
- Klubokawiarnia Mleczarnia na ul. Włodkowica,
- mieszkania prywatne.
15 –––––––– 24 listopada 2024
Program (plik) PDF do pobrania poniżej. Bilety (ostatnie sztuki) – tutaj.
