Szczepan Radzki: Jesteście zadowoleni z dotychczasowych wyników?
Robert Skibniewski: - Patrząc na bezpośrednie pojedynki z Rosą i Kotwicą powinniśmy wygrać. Przegraliśmy fatalnie w tych dwóch spotkaniach. Wygraliśmy z Turowem, gdzie 99% ludzi sądziło, że nie mamy szans. To spowodowało, że mamy szanse na tą górną szóstkę i są to szanse realne.
Skąd bierze się ta sinusoida?
- Nie ma jednego argumentu, jest za to kilka małych rzeczy, które na to wpływają. Zmiany w zespole, rotacje wysokich graczy, problemy z drobnymi urazami. Np. ja i Danny potrzebujemy gracza wysokiego, na pozycji numer pięć, aby rozszerzyć wachlarz możliwości swój i zespołu. Ciągle też się zgrywamy i docieramy, mamy kilku młodych graczy zza granicy, którzy uczą się tego, jak wygląda koszykówka w Europie. Jest też nowy trener zagraniczny, który również chce udowodnić, że jest dobrym szkoleniowcem. To wszystko ma wpływ i znaczenie. Pierwsza runda jednak już prawie za nami, cieszymy się z tego, że mamy dodatni bilans i możemy walczyć o wyższe niż ósme miejsce.
Jak układa się współpraca z trenerem Lazicem?
- Relacje są bardzo ok, nie wiem, czy to odpowiednie określenie, ale wpadłem trenerowi w oko (śmiech). Rozmawiamy dużo, mamy podobne spojrzenie na koszykówkę, tak jak miało to miejsce z poprzednimi moimi szkoleniowcami.
Możesz porównać trenera Lazica do Miodraga Rajkovica? Jakieś wspólne cechy, różnice?
- Obecny trener na pewno nie jest tak impulsywny. Więcej mówi, ale generalnie są bardzo podobni do siebie jeśli chodzi o koszykówkę. Ta sama filozofia, twarda obrona, duża intensywność gry i dyscyplina. Są oczywiście małe różnice taktyczne, ale to szczegóły.
Z Danny Gibsonem wymieniacie się pozycjami, Ty jako typowy rozgrywający czujesz się dobrze na dwójce?
- Tak, nie mam z tym problemu. To jest fajne w koszykówce, że można kombinować, stosować wiele schematów. Dużo grałem poprzednio we Wrocławiu u trenera Rajkovica, ale z tą różnicą, że teraz gramy nieco intensywniej. Ten sezon u trenera Rajkovića był taki, że grałem po 35 minut, czasami więc szukałem odpoczynku w ataku czy momentami w obronie. Tutaj mogę grać na dużej intensywności, bo jest Danny, który w razie zejścia na ławkę może spokojnie przejąć moją rolę. Lub ja jego.
Czujesz status weterana? Jesteś drugim najstarszym graczem zespołu.
- (śmiech) Nie. Czuję się ciągle młody, mimo tego, że to już dwanaście lat temu zacząłem grę w seniorach. Cały czas czuję się tak jakbym w ogóle z Wrocławia nie wyjeżdżał. Nie mam żadnych bólów, nic mi nie dolega i mam ciągle ogromną chęć do gry i trenowania.
Pytam, bo często podpowiadasz kolegom podczas meczów np. wspomnianemu już Gibsonowi czy Dominique Johnsonowi.
- Tak, ale i oni podpowiadają nam. Koszykówka się zmieniła, zmieniła się sytuacja. Gracze z USA często przyjeżdżają do Polski prosto po grze na uczelni, a nasza koszykówka bardzo różni się od tej w USA. Tłumaczymy sobie więc pewne smaczki. Oni za to podpowiadają nam specyfikę gry jeden na jeden, techniczne sztuczki, które mają opanowane do perfekcji, bo na to stawia się w Stanach. Im więcej rozmowy o koszykówce, tym lepiej dla całego zespołu.
Ostatnio macie trochę problemów zdrowotnych, w ostatnim czasie przytrafiło wam się sporo drobnych urazów. To trudna sytuacja przed serią meczów wyjazdowych.
- Musimy się trzymać w tej sytuacji, bo nic innego nam nie pozostało. Mamy świetną opiekę medyczną z Marcinem Janusiakiem na czele, ale urazy się po prostu przytrafiają i czasami są zwykłym pechem. Tak sobie jednak myślałem, kiedy wymieniałeś nasze bolączki, że może w moim i Radka Hyżego przypadku to już faktycznie rolę odgrywa wiek? (śmiech).