Zrujnowany w nawet 70 procentach Wrocław w tym czasie dopiero zaczynał dźwigać się ze zniszczeń wojennych. Budziło się nowe życie. Dzielni przedsiębiorcy otwierali pierwsze sklepy.
Domokrążcy i szaberplace w powojennym Wrocławiu
To znakomicie, że nauczyliśmy się doceniać przedwojenną historię Wrocławia, że wychodzące spod farb i tynków niemieckie napisy są konserwowane. Ale spod przemalowań wyłaniają się także – dużo rzadziej – napisy w języku polskim. Niewielu to wzrusza. Przecież napisów w naszym języku mamy pod dostatkiem. Jednak są wśród tych pamiątek prawdziwi świadkowie historii, nowego rozdziału historii miasta, który rozpoczął się w 1945 roku. Setki tysięcy nowych mieszkańców przybywało do miasta nad Odrą. Tu zaczynali budować nowe życie.
Wśród przybyszów byli ludzie z żyłką do interesów. Na klatkach schodowych wrocławskich kamienic pojawili się domokrążcy.
Natychmiast zaczęły działać szaberplace, o których wyjątkowo trafne spostrzeżenie zanotował sławny matematyk, Hugo Steinhaus: „Największa kupa dziadów na największej kupie cegieł i rumowiska w Europie". To dzięki prywatnym kupcom zaopatrzenie w powojennym Wrocławiu, mimo oczywistych braków, było na nie najgorszym poziomie. Wśród biznesmenów byli bowiem tacy, którzy chcieli działać w dłuższej perspektywie, nie wystarczał im stragan i szybki zysk na szaberplacu. Chcieli związać się na stałe miastem. Pragnęli stworzyć coś trwałego. W mieście zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu sklepy.
Prywatne sklepy we Wrocławiu, czyli rozpasanie „prywatnej inicjatywy"
Do połowy 1947 większość z nich znajdowała się w rękach prywatnych. To dzięki nim zaopatrzenie było na całkiem znośnym poziomie. Oczywiście komunistyczne władze nie mogły spokojnie patrzeć na takie rozpasanie „prywatnej inicjatywy”. Hilary Minc rozpoczął z kapitalistami „bitwę o handel”, jak to sam określił.
Przedwojenny komunista, który w grudniu 1939 czmychnął aż do Samarkandy, potem był oficerem politycznym 1 Dywizji Piechoty. Oczywiście współpracował z NKWD. Po wojnie znalazł się w strukturach władzy i kierował Resortem Przemysłu, następnie został ministrem handlu i przemysłu, współtwórcą planu sześcioletniego. Jako osoba niezwykle zasłużona spoczywa na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie. A zasługi miał wiekopomne.
W roku 1950 były już 884 sklepy państwowe i spółdzielcze a 561 – prywatnych. Ale Minc na tym nie poprzestał. W roku 1955 prywatnych było zaledwie 50, a wrocławianie borykali się z nieustannymi brakami na rynku.

Szyldy w centrum Wrocławia
Wróćmy do szyldów Bronisława Tracza. Zostały poddane oczyszczeniu i konserwacji. Uzupełniono ubytki w tynku, dzięki środkom konserwującym napisy mają oryginalną barwę. Szyldy pokryto substancją, która chroni je przed wodą i wilgocią. Od strony ul. Zapolskiej w tym samym budynku znajdował się szyld Zakładu Artystyczno-Malarskiego. To najpewniej spece z tamtego zakładu namalowali napis od strony ul. Piłsudskiego. Niestety szyld zakładu malarskiego był w tak kiepskim stanie, że został jedynie zabezpieczony i zamalowany.
Nie tylko na Piłsudskiego, też na Słowiańskiej
Ostatnie dni przyniosły kolejną rewelację. W budynku przy ul. Słowiańskiej 17 spod przemalowań odsłonięto napis „Restauracja Lwowianka”. Wspominanie o polskim Lwowie nie było dobrze widziane. Już w 1947 „Restauracja Lwowianka” zmieniła nazwę na „Corso”. Organizowano tam dancingi, reklamowano też dania kuchni warszawskiej. To też pamiątka z pionierskich czasów powojennego Wrocławia. Musi zostać zachowany! Trudno w to uwierzyć, ale w roku 1946 we Wrocławiu działało już 190 lokali gastronomicznych. Były wśród nich bary, jadłodajnie (np. Caritas lub koszerna stołówka żydowska). Sporo było też restauracji i lokali, które organizowały dansingi i potańcówki.
Pamiątek zachowało się niestety niewiele...
Rozmawiałem w wieloma pionierami, którzy wspominali, że bardzo lubili uczęszczać na zabawy i tańczyć. Mieli za sobą koszmar wojny. Część z nich nie była w stanie otrząsnąć się z traumy, a nie było wówczas instytucji wspierających, nie było wyspecjalizowanych psychologów pomagających radzić sobie takim stanem ducha. Jednak wielu po prostu chciało żyć normalnie. Spędzić sobotni wieczór z przyjaciółmi, przy dobrym jedzeniu i muzyce. Niestety, ten w miarę normalny stan nie trwał długo. Hilary Minc i jego kumple już o to zadbali. W 1950 wśród istniejących 84 zakładów gastronomicznych jedynie 3 były prywatne.
Pamiątek z okresu pionierskiego zachowało się naprawdę niewiele. Tym bardziej należy pochwalić Urząd Miejski za słuszną decyzję w sprawie cennego zabytku z budynku przy ul. Piłsudskiego.