Do Ukrainy przyjechałem pociągiem. Zaraz po przekroczeniu granicy znajdujemy się w innym świecie. Jesteśmy na terenie kraju, gdzie w każdej chwili może dosięgnąć nas rakieta lub dron rosyjskiego agresora.
Cały czas w zagrożeniu, od Lwowa do Donbasu
To dziwne, niepokojące uczucie, kiedy w każdym momencie możemy zginąć, bo tak chce Putin. W Polsce jesteśmy bezpieczni i oby trwało to jak najdłużej. Jednak ludzie w Ukrainie od ponad 500 dni, bo tyle trwa już wojna, żyją w nieustającym zagrożeniu.
Od lutego 2022 r. niezależnie od tego, w jakiej części kraju mieszkają, prawie codziennie słyszą wycie alarmów przeciwlotniczych. W wielu miejscach nawet po kilka razy dziennie. Działa obrona przeciwrakietowa. Niestety czasami nie uda się zestrzelić wszystkich rakiet czy dronów i wtedy dochodzi do tragedii.

W miastach blisko frontu wystarczy wyjść na balkon czy usiąść na ławce przed blokiem, żeby w oddali rozpoznać odgłos wybuchających bomb. W dzień i w nocy ten odgłos zbliża się lub oddala.
Nigdy nie wiadomo, czy to nie ostatni dzień naszego życia, czy to nie właśnie dziś rakieta Putina trafi w nasz blok albo sklep, gdzie jesteśmy na zakupach.
O to właśnie chodzi agresorom. Chcą zastraszyć mieszkańców ukraińskich miast i wsi. Jednak oni nie poddają się i w sytuacji stałego zagrożenie starają się normalnie żyć.
Kramatorsk. W marketach dykty zamiast okien, ale kupimy w nich wszystko
Kramatorsk leży w Donbasie, tylko 30 km od linii frontu. Jednak w mieście pozostali ludzie – otwarte są bary, restauracje, pizzerie. Niemal na każdej ulicy znajdziemy kawiarnie.
W supermarketach zaopatrzenie jak w Polsce. Nie kupimy jedynie alkoholu, oprócz niskoprocentowego piwa. Co prawda okna i wejścia do marketów zabite są drewnianymi płytami, ale w środku wszystko wygląda normalnie. Obok sklepów uliczni sprzedawcy oferują czereśnie, truskawki i warzywa.
Po ulicach jeżdżą małe autobusy zwane marszrutkami i ciche, niebieskie trolejbusy. Bilet kosztuje ok. 1 zł. Na klientów czekają taksówkarze. Do miasta można przyjechać pociągiem bądź autobusem. Zamknięte są za to hotele, które - podobnie jak szkoły - są głównym celem rosyjskich ataków.
W mieście działa szpital i kilka przychodni zdrowia. Każda osoba może przyjść i przebadać się w razie potrzeby. Na miejscu dostanie też receptę do apteki lub darmowe leki, gdy nie ma pieniędzy. Na ulicach, w najbardziej popularnych miejscach, stoją betonowe bunkry. Można się w nich schować w razie ataku rakietowego.

Dnipro. Tłumy spacerują nad pięknym Dnieprem
W leżącym dalej od frontu mieście Dnipro (ok. miliona mieszkańców) prawie nie widać wojny. Gdyby ktoś tu przyjechał i nie orientował się w sytuacji, mógłby pomyśleć, że wszystko jest normalnie.
Na pięknym bulwarze nad szerokim Dnieprem tłumy spacerowiczów. Młodzi ludzie słuchają muzyki, rodzice pchają wózki z dziećmi, starsze osoby siedzą na ławkach. Wokół mnóstwo restauracji i kawiarni. Podobnie na innych ulicach w centrum. Do tego sprawnie działa metro, autobusy i tramwaje (latem jeżdżą nawet te zabytkowe).
Ciekawym miejscem jest jedno z muzeów, gdzie na podwórzu zgromadzono eksponaty z wojny. Można oglądać zniszczony rosyjski sprzęt wojskowy, ale także tablice z nazwami zaatakowanych ukraińskich miast. To miejsce cały czas żyje, bo od początku wojny, jeszcze od 2014 r., przywożone są tu nowe eksponaty.

Niestety, co jakiś czas i w Dnipro wyją syreny alarmowe, a na ulicach ciągle stoją betonowe schrony. W jednej z dzielnic widać trafiony rosyjską rakietą blok, gdzie zginęli ludzie i z którego pozostały ruiny.
Odessa. Nie ma już pomnika carycy Katarzyny, ale można kąpać się w morzu
W Odessie mieszkańcy chcą żyć normalnie. Można już pójść nad Morze Czarne, na plażę, która wcześniej była zaminowana. Na leżakach i ręcznikach opalają się ludzie i teraz w środku lipca kąpią się w morzu.
W centrum miasta tłumy. Otwarte są restauracje, kawiarnie, bary. W ogródkach mnóstwo klientów. Wieczorem wokół nocnych klubów zbierają się młodzi ludzie, słychać głośną muzykę. Po ulicach jeździ mnóstwo samochodów i komunikacja miejska.

W historycznym centrum pięknie odnowione kamienice i zabytki. Brakuje tylko pomnika rosyjskiej carycy Katarzyny II, jednej z założycielek miasta. Na jego miejscu stoi dziś maszt z ogromną, ukraińską flagą. Wcześniej zakładano na pomnik czerwony kaptur kata, do ręki carycy wkładano sznur z pętlą. Monument był polewany czerwoną farbą, a nieznana osoba napisała na nim „zabójczyni”.
Podobnie jak w Odessie jest w innych miastach i wsiach Ukrainy. Pozostali tu ludzie chcą mieć normalne życie. Pomimo że z kraju wyjechały miliony ludzi, trwają rosyjskie naloty i są duże problemy ze znalezieniem pracy. Ukraińcy nie poddają się i czekają na koniec wojny.