Powódź tysiąclecia była jednym z najbardziej dramatycznych wydarzeń w powojennej historii Dolnego Śląska i samego Wrocławia. Na zawsze zmieniła oblicze miasta. W lipcu 1997 r. w dużym niebezpieczeństwie znalazło się m.in. wrocławskie ZOO. Świadkiem i uczestnikiem tych wydarzeń był Mieczysław Michalak, wieloletni fotoreporter „Gazety Wyborczej”. Archiwalne zdjęcia z obrony ogrodu i walki z żywiołem, pokazywane w dwa lata temu na wystawie w Baszcie Niedźwiedzi, możecie zobaczyć w naszej galerii.

Obrona wrocławskiego ZOO przed powodzią
Wielka mobilizacja zaczęła się już kilka dni przed nadejściem do miasta fali kulminacyjnej. Jak czytamy na blogu wrocławskiego ogrodu, początkowo tylko pracownicy ZOO walczyli z żywiołem (od 6 lipca deszcz zalewał wybiegi dla zwierząt, przeciekał dach w Pawilonie Małych Ssaków). Później dołączyli do nich mieszkańcy, głównie Dąbia, Biskupina, Sępolna, Bartoszowic, Zalesia i Zacisza, ale nie tylko.
Proboszcz Stanisław Golec podczas mszy w kościele przy ul. Wittiga wezwał wrocławian do obrony ogrodu. „Pomodlić możemy się kiedy indziej, teraz bierzcie łopaty i gumowe buty i idźcie ratować zoo” – powiedział. Później okazało się, że w sumie ogród zoologiczny i jego zwierzęta przyszło ratować blisko 10 tys. osób.
Ewakuacja zwierząt w ogrodzie
Z dnia na dzień sytuacja w ZOO robiła się coraz bardziej niebezpieczna. Przeciekał wał od strony Odry. Trzeba było przenieść zwierzęta z zagrożonych zalaniem wybiegów (najpierw ewakuowano konie i sitatungę). W kolejnych dniach przeniesiono mary patagońskie, kangura, bantengi, lamy i kuce, borsuki, rysie, lisy i jenoty. Gady, płazy i ptaki umieszczono na wyższych piętrach budynku Terrarium.

Niestety, niektórych zwierząt nie można było ewakuować. Jak czytamy na stronie ogrodu, wywóz gatunków z zoo w tym czasie był niemożliwy.
O włos od tragedii
Zabrakło zaledwie kilku centymetrów, by kulminacyjna fala przelała się przez wał za zoo. Zagrożenie nadal było jednak duże, a poziom wody wysoki. Obrona wałów przy ogrodzie zoologicznym trwała jeszcze przez wiele tygodni.
Mieczysław Michalak, fotoreporter „Gazety Wyborczej”, tak opowiadał o tamtych dramatycznych wydarzeniach: „Różnica między powodzią na Sępolnie i Bartoszowicach a w ZOO była taka, że tam przyszła ona cicho. Woda spokojnie sobie płynęła, choć stopniowo się podnosiła. W ZOO zerwała skarpy, szumiała i rwała. Gdy potem stałem o północy na wale na Sępolnie, była taka cisza, że zastanawiałem się, czy jest ta powódź, czy nie”. (cyt. za blogiem ZOO).
Fotoreporter wspominał, że ludzie pracujący przy umacnianiu wału za ZOO byli przywiązywani linami do drzew, żeby nie porwał ich nurt. Liny pochodziły z wybiegów małp.
Na początku pracownicy ZOO i mieszkańcy sami bronili ogrodu. Z czasem z pomocą dołączyło wojsko i jego śmigłowce, które lądowały na stadionie Ślęzy (w pobliżu ZOO znajdował się punkt napełniania worków z piaskiem). Niestety, 22 lipca startujący z hukiem ze stadionu helikopter przestraszył zebrę. Spłoszone zwierzę uderzyło w przeszkodę i skręciło sobie kark. Była to na szczęście jedyna ofiara powodzi we wrocławskim ZOO. Większej tragedii udało się uniknąć.
Źródło: materiały prasowe